sobota, 23 lutego 2013

Chapter 6.


~z perspektywy Harryego~

Zdawało mi się, że sekunda trwa wieki. Wszystko miało rozstrzygnąć się w przeciągu piętnastu minut. Czas dłużył się i dłużył. Nie potrafiłem usiedzieć w miejscu. Od tego cholernego kwadransa miała zależeć moja znajomość z Marthą. Chłopcy spokojnie śledzili przebieg wydarzeń na naszych miejscach, a ja krążyłem dookoła automatu z wodą, jakbym czekał po długiej suszy na choćby kilkanaście kropel deszczu.  Kiedy usłyszałem głos jurorki moje serce podskoczyło mi do gardła. Czym prędzej wróciłem na miejsce. Nasłuchiwałem rezultatów. Trzymałem z całej siły kciuki, aby pozwolili wejść Brooks do grupy tanecznej Biebera.
-A ty coś taki spięty? – usłyszałem głos Lou. Natychmiast odwróciłem głowę w jego stronę i przycisnąłem palec do ust, dając mu tym grzecznie do zrozumienia, że ma nic nie mówić. Chłopak chyba zrozumiał, bo tylko pokazał dłonie w oznace kompromisu i oparł swoje plecy o siedzenie. Mój wzrok ponownie powędrował na scenę. Spojrzałem na wejście zza kulisy i dostrzegłem ją trzymającą się za rękę z jakimś chłopakiem. Mój humor od razu uległ zmianie. Życzyłem temu chłopakowi, żeby się nie dostał. Nie było to w moim nawyku życzyć komuś źle. Wtedy byłem wściekły. Facet chciał poderwać mi moją potencjalną dziewczynę. Nie mogłem do tego dopuścić.
-Witamy was ponownie. – zaczął przewodniczący komisji. – Chcemy, żebyście wiedzieli, że podnieśliście poprzeczkę wysoko. Było bardzo ciężko wybrać tylko kilku z was.
-Teraz będziemy czytać kolejno nazwiska. – obok przewodniczącego siedziała niska kobieta, która w tamtej chwili przemówiła. – Wyczytane osoby proszone są o krok w przód. – moje serce przyspieszyło. Czułem się jakbym biegł. Trudno było mi złapać oddech. Zacisnąłem mocno kciuki i wbiłem wzrok w dziewczynę.
-Michael Dallas, Kim Robson, Amy Adams, Carl Kosinsky, Tom Donaghiu, Jennifer Kraft, Ian Eastwood. – Eastwood puścił dłoń Marthy i zrobił krok w przód. –  Niestety, ale muszę was zmartwić. – miałem wielką nadzieję, że te osoby odpadną, a te w drugim rzędzie dostaną tą posadę. Desperacko chciałem tego. A po słowach kobiety nabrałem jeszcze większej nadziei. Na mojej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech.– Niestety od jutra będziecie zmuszeni wstawać codziennie o piątej rano, żeby zdążyć na trening. Wasza siódemka zostaje właśnie współpracownikami Justina Biebera! – uśmiech zszedł mi z twarzy. Miałem ochotę zniknąć. Chciałem podejść do sędziów i powiedzieć im co o nich myślę. Pokazałbym im gdzie jest ich miejsce. Byłem wściekły. I to bardzo. Wstąpiła we mnie furia i z całej siły uderzyłem w krzesło przede mną. Zasyczałem z bólu, gdyż to było nie przyjemne doświadczenie.
-Z resztą musimy się niestety pożegnać. Dziękujemy, że zaszczyciliście nas swoją obecnością. – kobieta dokończyła swoją wypowiedź, a ja spojrzałem na Justina, który także był wyraźnie zaskoczony.
-Zamierzasz coś z tym zrobić?! – zapytałem. Wszyscy odwrócili głowy w moją stronę i popatrzyli po mnie zdezorientowani.
-Ale co ja mogę zrobić?
-Koleś, jesteś Justin Bieber i tak jakby to ty będziesz pracował z nimi! Rusz tyłek i spraw, że do tej siódemki do łączy jeszcze jedna osoba.
-Słucham?
-Naprawdę nie rozumiesz, że jeżeli Marthy Brooks nie będzie w twoim zespole tanecznym to twoje koncerty zejdą na psy?! – nie powinienem tak mówić. W końcu nie była to jego wina, a ja tak bezpodstawnie wyżywałem się na nim.
-Uuu… Harold się zakochał. – głos Zayna w tamtym momencie wydawał się być naprawdę irytujący. Wszystko wydawało się takie być. Za bardzo się w to wciągnąłem, żeby się poddać. Chciałem coś z tym zrobić. Skoro Justin bał się postawić tym zakichanym jurorom to ja byłem idealnym kandydatem do tego, żeby to zrobić. – Nic nie odpowiada, czyli to prawda.
-Zamknij się już. – spiorunowałem go spojrzeniem. Nie chciałem nikogo ranić, ale w tamtym momencie to było nie wykonalne. Wtedy wszyscy dokładali do pieca jakimiś swoimi dennymi tekstami i przemyśleniami nie godnymi jednego funta.
-Stary, spokojnie. Pożartować nie można? – twarz Mulata mówiła o nim wiele. Widać było, że się przestraszył.
-Naprawdę to było cholernie. – niemalże krzyknąłem. – HAHA. – zaakcentowałem mój ‘śmiech’ – Ale się uśmiałem.
-Harry co w ciebie wstąpiło? –popatrzyłem na każdego z osobna. Nie miałem ochoty z nimi rozmawiać. Już dość wtedy zawojowałem. Na samym końcu mój wzrok utkwił na gospodarzu tego cyrku. To wszystko wydawało mi się być jedną wielką kpiną.
-Będziesz tak teraz siedział?! – zapytałem go. Brunet spojrzał na mnie z grymasem smutku na twarzy. Jego oczy mówiły coś w stylu ‘nie potrafię nic zrobić’. To jeszcze bardziej wpędzało mnie w furię. – Rusz tą swoją szanowną dupę i zrób coś z tym!
-Harry! – jedyną osobą, która mogła wtedy zainterweniować był Liam. On zawsze nas pouczał i ganił za nieodpowiednie zachowanie.
-Nie! – Kanadyjczyk od razu wykrzyknął. – On ma racje! – można by powiedzieć, iż byłem dumny sam z siebie. Zachęciłem do działania takiego gracza jakim jest Bieber, a podobno to nie łatwa sztuka. Wywołałem u niego coś w rodzaju poczucia winy. Należał mu się w tamtym porządny kop w cztery litery. Za dużo przebywał z głową w chmurach. O wiele za dużo myślał i za mało działał. To był jeden poważny mankament w tym kolesiu. – Muszę coś zrobić! – wypowiedział sam do siebie i poderwał się z krzesła. Cała reszta jak na komendę ruszyła za nim. U jego boku kroczył roześmiany Blondyn, który nie wiadomo z czego się śmiał. Specyficzny śmiech Irlandczyka roznosił się z echem po wszystkich korytarzach budynku. Nie zdziwiłbym się gdyby przez niego przechodni myśleli, że to psychiatryk. Zaraz za Bieberem i Horanem podążali Liam z Lou i o czymś zawzięcie dyskutowali. Zaraz obok mnie w ciszy szedł Zayn. Jego głowa była spuszczona w dół. Trochę było mi go szkoda szczerze powiedziawszy.
-Słuchaj. – nagle usłyszałem głos Malika. – Ja nie chciałem. To miał być tylko…
-Tylko żart. – dokończyłem za niego. Tak wiem. Nie chowam do ciebie żadnej urazy. – chłopak spojrzał na mnie z czymś w rodzaju niedowierzania. Aby choć na chwilę rozluźnić tą napiętą atmosferę uśmiechnąłem się do niego pogodnie. Mulat zareagował w podobny sposób. Znowu zaczęliśmy normalnie rozmawiać. Bez żadnych emocji. Na luzie. Tak jak zawsze. Zbliżaliśmy się do końca korytarza. Nadszedł czas aby skręcić. Zrobiłem to. Jednak nie obyło się bez stłuczki z inną osobą. Prawdą było, że zamyśliłem się. Całkowicie straciłem głowę. Myślałem o dziewczynie. O jej idealnych kształtach i ruchach. Zaimponowała mi. Swoim tańcem, jej delikatnym głosem. Wszystkim. Zastanawiałem się czy taki ktoś może naprawdę istnieć. A jednak…
-Przepraszam. – powiedziałem po tym gdy wpadłem na kogoś. Spojrzałem na osobę, z którą się zderzyłem i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Przede mną stała,  a właściwie to w popłochu uciekała z tego budynku, Martha Brooks we własnej osobie. Pomimo szoku na mojej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Przechodząc obok mnie poczułem woń jej perfum. Znałem wiele zapachów, lecz takiego którego ona używała nie spotkałem do tej pory. Pachniał jak mieszanka różnorakich kwiatów rozcieńczonych w porannej rosie. Był rześki. Jak ona. Z zachwytu nawet nie zauważyłem, że ona nic nie odpowiedziała. Było to dla mnie najmniej ważne. Ona przeszła koło mnie, otarła się o moją osobę. To sprawiało, że chciałem żyć. Może i  brzmi głupio, ale było to najszczerszą prawdą. Odradzałem się na nowo w kontakcie z jej dotykiem.
*
-Jak to nie możecie nic zrobić?! – krzyk Justina było słychać wszędzie. Dźwięk był bardzo donośny, szczególnie gdy stało się tuż obok niego.
-Przykro mi, ale my już wybraliśmy. – tłumaczył się przewodniczący komisji.
-Czy ja już nic nie mam do powiedzenia w tej sprawie?! To dla mnie będę pracować, nie dla was! – nareszcie z ust Kanadyjczyka słyszałem mądre słowa. – Dlaczego nie przyjęliście Marthy Brooks. Jej taniec był świetny. O wiele lepszy od tych, którzy zostali wybrani!
-Panie Bieber, ta dziewczyna mieszka w Londynie. Jest z niezamożnej rodziny i dodatkowo dopiero co zaczęła szkołę taneczną. Nie dałaby rady psychicznie, fizycznie i przede wszystkim finansowo.
-Nie wiedziałem, że żeby dostać prace od razu trzeba mieć pieniądze. – włączyłem się w rozmowę kpiąc od razu. – Zaraz, zaraz. Skoro jej stan majątkowy jest bardzo lichy i przyjechała tutaj za własne pieniądze to  naprawdę musiało jej zależeć. Czy wy tego nie potraficie dostrzec? Możliwe, że Martha wydała ostatnie pieniądze na podróż po to, a wy ją tak po prostu dyskryminujecie. Zastanówcie się nad sobą, bo z wami naprawdę jest coś nie tak.
-Panie Styles, wypraszam sobie taką gadkę! – tym razem kobieta zajęła głos.
-Za przeproszeniem, ale możecie sobie wsadzić gdzieś to wasze wypraszam. Musicie zrozumieć, że w tym świecie nie liczą się tylko pieniądze. Dziewczyna ma pasje i pomimo wszystko chce ją rozwijać i realizować. Utrudniacie to!
-Jeżeli ma pan takie zdanie to może niech pan sfinansuje pani Brooks podróż do Stanów, zapewni jej mieszkanie i wyżywienie. Wtedy możemy porozmawiać.
-A żeby pani wiedziała, że tak zrobię! Gdzie się podziała do cholerna równość człowieka o którą tak Amerykanie zawzięcie walczyli. No gdzie?!  - nie uzyskałem odpowiedzi.
-Kiedy indziej wrócimy do tej rozmowy. – menadżer Justina, Scooter zarządził i wszyscy byli zmuszeni opuścić mały pokój.
-Pieprzcie się. – powiedziałem pod nosem i wyszedłem. Szybko chciałem wydostać się na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza. Zawiodłem się. Zawsze uważałem, że ten naród jest inny, lepszy. W tamtym momencie Anglia wydawała się być dla mnie najlepszym narodem pod słońcem. Byłem prawie pewny, że tam by tak nie postąpili. Powiem więcej. Przyjęli by ją z otwartymi ramionami. Takich tancerzy jest mało na świecie, którzy pomimo trudności potrafią spełniać swoje marzenia. Jedną z nich była Martha. Było mi jeszcze bardziej żal. Niemość, że spodobała mi się od samego początku to jeszcze pokazała, ze potrafi walczyć. Usiadłem na schodkach przed studiem tańca i schowałem twarz w dłonie. Poczułem w nozdrzach zapach papierosów. Niedaleko mnie stał palący Malik. Kiedy mnie zauważył od razu przysiadł się do mnie. Zabrałem mu papierosa z dłoni i zaciągnąłem się dymem.
-Co zamierzasz z tym zrobić? – zapytał.
-Nie wiem, ale na pewno tak tego nie zostawię. Będę walczył o to, żeby ona się tu znalazła. Choćby nie wiem co!– odparłem.
~*~
TADAM! :)
oto i jestem ponownie z nowym rozdziałem.:)
mam nadzieję, że Wam się spodoba.
jeżeli wystąpią jakiekolwiek błędy językowy czy coś w tym stylu to przepraszam.
pisałam to dla was po nieprzespanych 24 godzinach.
teraz padam na twarz.
chciałam też przeprosić za to że tak długo nie dodawałam.
powiem wprost. nie miałam czasu. :(
so sorry.
*
ale nic. 
teraz już rozdział jest i czeka na Waszą opinię.:)
7+ komentarzy = next chapter x

czwartek, 21 lutego 2013

TWITCAM!


Hey, hey kochani!
dnia dzisiejszego o godzinie 18:15 będę robiła twitcama.
będę rozmawiała na temat opowiadania. chciałabym też wiedzieć czy podoba wam się to co pisze.:)
chciałabym wiedzieć czy ktoś z Was się pojawi.
napiszcie w komentarzu czy będziecie.:))
to dla mnie bardzo ważne.:))))
+
razem z przyjaciółką będziemy robić chubby bunny challenge.:)
zapraszam was.;)
pojawi się ktoś? ;)

niedziela, 17 lutego 2013

Chapter 5.


~z perspektywy Marthy~

Emocje sięgały najwyższych granic. Oczekiwanie było jak wyrok na pewną śmierć. Okrutne i ciągnące się w nieskończoność. Nie wiedziałam co mam zrobić z tym uczuciem. Chciałam być wyluzowana, jednak wyszło inaczej. Stres i ciekawość zżerały mnie od środka. Pragnęłam już poznać wyniki. Poczuć to co czują ludzie po werdykcie, tego właśnie chciałam. Mimo iż wiedziałam, że szanse są nikłe, zaangażowałam się. Podczas mojego występu czułam się jakbym tańczyła po raz pierwszy. Wyjątkowe uczucie. Odniosłam wrażenie jakbym szybowała w powietrzu, na skrzydłach, wysoko ponad chmurami. Nie da się tego lepiej opisać. Porównanie tańca do latania jest czymś odpowiednim. Kiedy lecisz czujesz wolność, kiedy tańczysz jest dokładnie tak samo. To dwa współgrające czynniki. Dlatego można porównać je do siebie.
Wpatrywałam się w jeden punkt na ścianie. Mój wzrok utkwił na, wiszącym na ścianie, plakacie Biebera. Zastanawiałam się czy w ogóle zechciał się tu pojawić, aby zobaczyć występy wszystkich uczestników castingu. W końcu wszyscy przyszli tu, aby walczyć o miejsce u boku Justina na scenie. To było marzeniem każdego obecnego w szatni. Walczyliśmy pomiędzy sobą o to. Przybyło nas około trzydziestu, a do grupy tanecznej piosenkarza miało dostać się jedynie kilka najlepszych. Nie dla wszystkich będzie to szczęśliwy dzień. Spojrzałam w prawą stronę. Na ławce, zaraz obok mnie siedział chłopak o ciemnych włosach i brązowych oczach. Uśmiechał się przyjaźnie. Odwzajemniłam uśmiech. Nie chciałam wyjść na gbura.
-Nazywam się Ian. – wyciągnął swoją dłoń w moją stronę. – Ian Eastwood.
-Ten Ian Eastwood? – znałam go. Widziałam mnóstwo jego filmików na youtubie. Był świetnym tancerzem. Jeździł po całym świecie i udzielał lekcji osobą uczącym się. Zaraz po Peazer był moim drugim idolem. Na moje słowa chłopak tylko delikatnie pokiwał twierdząco głową. Nie mogłam uwierzyć, że siedzę obok istnej legendy tańca.
-A ciebie jak nazywają? – uniósł znacząco jedną brew i spojrzał na  mnie z bardzo zabawną miną.
-Martha Brooks. – po raz pierwszy uścisnęłam dłoń Eastwooda.  – Miło mi cię poznać. Jesteś moją inspiracją.
-Miło to słyszeć. – jego uśmiech poszerzył się. – Widziałem jak tańczyłaś. To było niesamowite. – jego słowa całkowicie zbiły mnie z tropu. Usłyszałam komplement od mojego idola. Zapomniałam o uczuciu towarzyszącemu mi tego dnia. Słowa Iana jakby wymazały wszystko co złe, dołujące i irytujące.
-Nie spodziewałam  się takich słów od ciebie. Dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. – uśmiechnęłam się do niego. Chciałam okazać tym jak najwięcej pozytywnej energii, która w tamtym momencie tryskała ze mnie.
-Drodzy uczestnicy, zapraszamy was ponownie na scenę. Ogłoszenie wyników nastąpi za kilka minut. – usłyszałam kobiecy głos dochodzący z głośnika. Trema i ciśnienie znowu powróciły. Ponownie poczułam jak nerwy wiążą mój żołądek od środka. Dłonie dostały drgawek, a zimne poty zaczęły oblewać całe moje ciało.
-Ey, Martha. Spokojnie. – poczułam jak ramię Iana obejmuje mnie. W tamtym momencie nawet dotyk znienawidzonych przeze mnie osób był mi potrzebny. Potrzebowałam czyjegoś ciepła i czułości. – Chodź. – chłopak pociągnął mnie za rękę i zaczął prowadzić mnie w miejscu, z którego przed niecałą godziną wróciłam. Wzięłam głęboki wdech i chociaż na chwilę uspokoiłam się. Nadal trzymając Eastwooda za rękę wyszłam na środek sceny. Wszyscy ustawieni byli w rzędzie. Każdy musiał się liczyć z dobrą, a nawet złą wiadomością. Nic nie było pewne. Spojrzałam na twarz mojego towarzysza, a ten obdarował mnie pocieszającym uśmiechem.
-Witamy was ponownie. – zaczął przewodniczący komisji. – Chcemy, żebyście wiedzieli, że podnieśliście poprzeczkę wysoko. Było bardzo ciężko wybrać tylko kilku z was.
-Teraz będziemy czytać kolejno nazwiska. – zabrała głos kobieta siedząca obok jej przedmówcy. – Wyczytane osoby proszone są o krok w przód. – serce zaczęło wybijać nieregularne rytmy i pod wpływem większej dawki emocji przymrużyłam delikatnie oczy i mocno ścisnęłam dłoń Iana. Czułam się jak w jakimś tanim reality-show. Czekaliśmy kilka minut. Miałam ochotę upaść na podłogę i krzyczeć, żeby przestali nas tak męczyć. Po następnej minucie usłyszałam ponownie kobiecy głos.
-Michael Dallas, Kim Robson, Amy Adams, Carl Kosinsky, Tom Donaghiu, Jennifer Kraft, Ian Eastwood. – chłopak puścił moją dłoń i niepewnie wyszedł na przód. –  Niestety, ale muszę was zmartwić. – po sali rozeszły się ciche szepty, gdy kobieta przerwała swoją wypowiedź. – Niestety od jutra będziecie zmuszeni wstawać codziennie o piątej rano, żeby zdążyć na trening. Wasza siódemka zostaje właśnie współpracownikami Justina Biebera! – krzyki radości doszły do moich uszu. Poczułam wielki ucisk i żal. Wiedziałam, że moja przyszłość jest niepewna. Zrobiło mi się ciężko na sercu. Z mojego rzędu dochodziły mnie odgłosy płaczących dziewczyn i niekiedy ciche przekleństwa z męskich ust. – Z resztą musimy się niestety pożegnać. Dziękujemy, że zaszczyciliście nas swoją obecnością. – wszyscy zaczęli schodzić ze sceny. To samo uczyniłam. Wchodząc za kulisy podeszłam szybko do Eastwooda. Od jego ciała aż biło radością.
-Gratuluję ci. – uśmiechnęłam się sztucznie i prędko zabrałam swoją torbę treningową.
-Martha poczekaj. – nie zatrzymałam się. Szłam przed siebie. Opuściłam szatnie i usłyszałam na korytarzu czyjś śmiech. Nie działało to na mnie dobrze. Nie potrafiłam dłużej kłębić swoich negatywnych emocji i dałam im upust w postaci łez. Mój obraz stawał się co raz bardziej niewyraźny przez słone krople wody. Zaczęłam szybko iść w kierunku wyjścia. Chciałam opuścić to miejsce, zostawiając za sobą to wszystko. Kierując się głównym korytarzem minęłam dwójkę chłopaków. Nie zwracałam uwagi kim są. Nie leżało to wtedy w moim interesie. Wzięłam szybko zakręt w lewo i zderzyłam się z kimś. Usłyszałam ciche ‘przepraszam’ z ust tej osoby. Był chłopakiem, to wiedziałam na pewno. Nie dostrzegłam jak wyglądał. Po pierwsze uniemożliwiały mi to załzawione oczy, a po drugie to fakt, że od razu po zderzeniu uciekłam stamtąd. Opuściłam budynek i ciepłe powietrze uderzyło w moją twarz. Słońce miało się już ku zachodowi, a ja nie wiedząc dokąd idę próbowałam odnaleźć drogę powrotną do hotelu, w którym się zatrzymałam. Zastanawiałam się jak to będzie po powrocie do Londynu. Nie miałam odwagi spojrzeć w oczy moim bliskim. Zawiodłam ich i przyniosłam hańbę. To było dla mnie najgorsze. Rozczarowanie Willa i moich rodziców. Najgorsza kara jaka może się komukolwiek przytrafić. Czułam się podle, chociaż doskonale wiedziałam, że to nie ode mnie zależało. Smutek i w pewnym sensie złość. To właśnie czułam chodząc zatłoczonymi ulicami Los Angeles, miasta aniołów.
witam Was kochani! :D
oto mamy już piąty rozdział.
mam nadzieję że Wam się spodobał.:)
piszcie swoje opinie.:D
7+ komentarzy = następny rozdział .:)
*
napisałam twitlongera.
jest taki ogólny.
jeżeli można to tak nazwać.:D
w każdym razie, zachęcam do przeczytania.:) 

niedziela, 10 lutego 2013

Chapter 4.


~z perspektywy Harryego~

Nie miałem najmniejszej ochoty oglądać z nimi występów przeróżnych osób z całej Ameryki i z poza jej granic. Potrzebowałem ciszy, skupienia. Musiałem chwilę odetchnąć i pomyśleć. Pod nieuwagę chłopaków wymknąłem się i zaszyłem w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu w którym był tylko panel dźwiękowy, fotel, kilka par słuchawek i  mikrofon. Na jednej ze ścian było okno, z którego miałem widok prosto na scenę. Westchnąłem głośno i zamknąłem drzwi na klucz. Byłem odcięty od wszelkich dźwięków i szmerów. Doskonale słyszałem rytmiczne bicie własnego serca. Usiadłem  na fotelu i przymrużyłem delikatnie oczy. Zacząłem zastanawiać się nad sensem życia i prawdziwości osób, które mnie otaczają. Od dłuższego czasu co raz częściej mi się to zdarzało. Myślałem nad tym co by było gdyby mnie nie było na tym świecie. Czy w ogóle One Direction miałoby szansę dalej funkcjonować? Czy ludzie przejęli by się moja śmiercią? Na pewno ktoś by zareagował. Na pewno, bo na świecie jest ponad dziesięć milionów nastolatek, które przejmują się nawet najdrobniejszym zadrapaniem na moim ciele. Podziwiam je za to. Są w stanie spędzić kilkanaście godzin na wyszukiwaniu informacji na temat mnie i zespołu. Wymyślają różne opowieści i historie, których często z chłopakami jesteśmy bohaterami. To cudowne, że aż taka ilość osób wie więcej o nas niż my sami. Gdyby nie ta część społeczeństwa na sto procent nie siedziałbym tu teraz i ukrywał się przed Niallem, Zaynem, Liamem, Louisem i samym Justinem Bieberem. Możliwe że gdyby nie nasi fani to nadal pracowałbym w piekarni w Holmes Chapel i niemiłosiernie nudził się w swoim rodzinnym domu. Jestem im wdzięczny za to, że dają nam wsparcie każdego dnia, nawet jeśli jest ciężko są przy nas.
Moją głowę zaprzątały myśli na temat kobiet, które namieszały i będą mieszały w moim życiu. Wyobrażałem sobie jak może wyglądać miłość mojego życia. Zastanawiałem się jaki ma kolor włosów, oczu. Myślałem też nad tym co to w ogóle znaczy zaznać miłości. Nigdy dotąd nie czułem tego. Wszystkie moje związki były jak dotychczas jedną wielką porażką, czyli fatalnym zauroczeniem.. Chciałem spotkać osobę, która zaakceptowałaby wszystko we mnie. Moje wady, zalety. Pragnąłem dobrze ulokować swoje uczucia, które z biegiem czasu przynosiłyby zyski, a czasami nawet i straty. Tak jak na lokacie w banku. Jednak miłość nie jest porównywalna do niczego. Wyszukiwanie podobieństw pomiędzy potęgą miłości, a przedmiotami i miejscami związanymi z pieniędzmi i rzeczami materialnymi to nie za dobre wyjście. Miłość jest unikalna i niepodważalna. Wyjątkowa i wspaniała. Każdy zasługuje na to aby tego zaznać, więc dlaczego ja jeszcze nie znalazłem kogoś przeznaczonego dla mnie i mojego serca?  Na samą myśl w moich oczach pojawiły się słone krople. Nie powstrzymywałem ich. Dałem upust emocjom i po prostu rozpłakałem się jak mały dzieciak. Na swoich wargach czułem wilgoć łez. Ich smak dał się we znaki na moim podniebieniu. Zdałem sobie sprawę, że jeżeli tak miałoby wyglądać moje życie to na starość siedziałbym sam w wielkiej rezydencji otoczony stadem zapchlonych kotów, których niemiałbym siły odwieść do weterynarza.
Otarłem łzy z policzka i postanowiłem wziąć się garść. Spojrzałem niepewnie na zegarek w telefonie, który wskazywał godzinę 18:51. Zorientowałem się, że siedziałem w tym pomieszczeniu ponad półtorej godziny. Wstałem z fotela z zamiarem powrotu na wielką salę na której odbywał się casting. Pomieszczenie przypominało wielką salę kinową. Scena i przed nią kilkanaście rzędów krwisto czerwonych siedzeń. Panelu jurorskiego też nie zabrakło. Był umieszczony centralnie przed sceną, na której obecnie jakiś chłopak dawał pokaz swoich umiejętności. Justin, jak i cała reszta siedzieli na tyłach. Nie chcieli oni bowiem, aby na sali zapanowała ciężka atmosfera, która mogła być spowodowana szóstką znanych osób. Zbliżyłem się do grupki moich przyjaciół, którzy z ogromnym zainteresowaniem przyglądali się występującym tancerzom. Zająłem miejsce obok Liama, który od razu skierował się w moją stronę.
-Gdzieś ty do cholery były tyle czasu? – zapytał ze zdenerwowaniem w głosie.
-Byłem się przejść. Głowa mnie rozbolała.
-No to żałuj, bo wystąpiło tu wiele znakomitych tancerzy. Ci ludzie są niesamowici.
-Taa. Zapewne. – powiedziałem ściszonym tonem, tak aby nikt mnie nie usłyszał. Muzyka ucichła, a z przednich rzędów rozległ się doniosły baryton jednego z sędziów.
-Dziękujemy ci Michael. Czekaj cierpliwie na wyniki. – zwrócił się do chłopaka stojącego na scenie. Ten tylko pokiwał twierdząco głową i wrócił za kurtynę. – Teraz zapraszamy na scenę ostatnią tancerkę.
-Martha Brooks proszona o wyjście zza kulis. – tym razem zabrzmiał przeraźliwie chrypiący kobiecy głos. Wolno przetarłem zmęczone oczy i wlepiłem spojrzenie w drewniane deski sceny. Od prawej strony dochodziły mnie głosy moich kumpli. Zażarcie dyskutowali o dziewczynie, która za parę chwil miała wystąpić przed nami. Po krótkiej chwili na scenie pojawiła się średniego wzrostu dziewczyna, z półdługimi, falowanymi brązowymi włosami, ubrana w wygodne ubranie do ćwiczeń. Moje źrenice rozszerzyły się do wielkich rozmiarów, a serce zaczęło wybijać nieregularne rytmy. Zacząłem szybciej oddychać. Po raz pierwszy poczułem coś w rodzaju gilgotek we wnętrzu mojego brzucha. Jej niebiański uśmiech i zniewalające spojrzenie wprawiły mnie w trans. Po raz pierwszy w życiu widziałem kobietę o tak niezwykłej i nieskazitelnej urodzie. Już sam jej sposób poruszania się sprawił, że miałem ochotę ją poznać i porozmawiać. Chciałem zamienić z nią chociażby kilka zdań. Poznać bliżej tą niesamowitą istotę.
-Witamy cię w Los Angeles. – głos trzeciego z jurorów wypchnął mnie ze stanu osłupienia. – Z twojej karty, którą wypełniałaś przed wejściem do studia, wynika że pochodzisz z Londynu. Czy to prawda?
-Tak, proszę pana. – jej głos brzmiał jak najcudowniejsza z melodii. Był jak miód na moje uszy. Mógłbym słuchać jej dzień i noc. Zakochałem się w melodyjnym tonie wydobywanym z jej ust.
-Z bardzo daleka do nas przybywasz.
-Tak się złożyło. – na jej twarzy zagościł jeszcze szerszy uśmiech.
-Jesteś studentką pierwszego roku w Royal Academy Of Dance, więc na pewno wiele potrafisz. To niezwykle ceniona placówka w tej branży. Przynieś jej chlubę. Powodzenia.
-Dziękuję. – powiedziała i już po chwili zapanowała cisza oraz ciemność. Jedna smuga światła powędrowała na postać dziewczyny. Pierwsze takty piosenki Biebera i Nicki Minaj ‘Beauty And A Beat’  poleciały z głośników. Do czasu, aż zaczęła się solówka Justina, Martha stałą nieruchomo na scenie. Z pierwszym jego słowem wyśpiewanym w piosence Brunetka zaczęła swój układ. Nie znałem się na tańcu, ale to co prezentowała swoimi ruchami już na samym początku dało dużo do myślenia. Jej płynne ruchy, które mój mózg szybko przetwarzał były wykonywane z gracją i dostojnością pomimo iż były wykonywane w bardzo energiczny sposób. Pierwszą moją myślą było, że ona na bank będzie w flocie Biebera. Musiałby być skończonym idiotom, żeby jej nie zatrudnić. Na kilka sekund odwróciłem głowę w kierunku kanadyjskiego piosenkarza. Dostrzegłem, że na jego twarzy malowało się zaskoczenie i zafascynowanie. Moja znajomość z tą dziewczyną w wielkiej mierze zależy od niego. Jeżeli zadecyduje, że Martha ma wracać do Londynu to szanse, że jeszcze kiedykolwiek ją spotkam są nikłe i wątłe. Moje spojrzenie znów skierowałem na tańczącą postać przepięknej kobiety, która by u końca swojego występu. Wykonała jeszcze energiczne ruchy swoich nóg i zakończyła wysokim podskokiem. Miałem ochotę wstać i zacząć klaskać jednak wtedy wyszłaby na jaw nasza obecność. Powstrzymałem się od tego ruchu i czekałem na dalszy bieg wydarzeń.
-Dziękujemy ci Martho. Teraz skieruj się za kulisy i czekaj na wyniki. – Brooks ukłoniła się przed jurorami i wróciła z miejsca z którego przyszła. Przez całą jej drogę powrotną odprowadzałem dziewczynę wzrokiem. Kiedy zniknęła za kurtyną moją głowę znów ogarnęły myśli, ale tym razem o tym że wreszcie na mojej drodze stanęła TA odpowiednia osoba, które będzie w stanie wnieść w moje życie szczęście...
*
Witam Was! :D
oto jest 4 rozdział.:)))
mam wielką nadzieję, że Wam się spodobał i napiszecie co myślicie.:)
pamiętajcie 
7+ komentarzy = następny rozdział. :)
*
a tak w ogóle to chciałam powiedzieć, że jesteście wspaniali <3


środa, 6 lutego 2013

Chapter 3.


~z perspektywy Marthy~

Wpatrzona w wielkie lustro na sali do ćwiczeń, wolno wykonywałam ćwiczenia rozciągające. Skłoniłam się i otwartą dłonią dotknęłam drewnianej podłogi. Przekręciłam głowę w lewą stronę ściany na której wisiał zegar wskazujący w tamtym momencie godzinę dwudziestą. Po chwili mój wzrok ponownie wbił się w lustro i zaczęłam powoli wykonywać pierwsze ruchy układu przygotowanego na lekcję baletu. To były moje pierwsze zajęcia ’po godzinach’. Chciałam dopracować swój popisowy występ przed pierwszą lekcją. Na nogach po raz pierwszy miałam założone baletki. Moje stopy nie były przyzwyczajone do tańczenia w takim obuwiu. Częste upadki i potknięcia były tego świadectwem, które chciałam jak najszybciej podrzeć, wrzucić do kosza i zapomnieć o nim.  Nacisnęłam przycisk na pilocie i już po chwili słyszałam delikatną, fortepianową muzykę, wprost idealną do tego stylu tańca. Zaczęłam układ od nowa. Pojedynczy obrót, zmiana nóg w powietrzu, szykowne ruchy wykonywane z gracją i dostojnością. Usłyszałam donośny tupot stóp dochodzący z korytarza. Oddźwięk tego był donośny, gdyż pozwalały na to ogromne marmurowe kafle. Zignorowałam to jednak i kontynuowałam swoje zajęcie. Wykonałam ostatni obrót, podskok i po raz kolejny powitałam podłogę  z hukiem. Zacisnęłam dłonie w pięści i uderzyłam nimi mocno w podłogę.
-Pieprzone baletki. – prędko zaczęłam rozwiązywać wstążki obwiązane dookoła moich kostek. Rozprawiając się z ostatnim węzłem usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
-Martha! Dziewczyno gdzie ty się podziewałaś?! Przez kilka minut cię szukam po całej szkole! – Will jak oparzony podbiegł do mnie i zaczął mówić z wyraźnie dosłyszalnym  przejęciem w jego głosie. – Spójrz na to! – mój brat cisnął we mnie jakimś kolorowym pisemkiem. Zdezorientowana spojrzałam na niego, a on jedynie zachęcająco kiwnął głową. Przyjrzałam się dokładnie okładce i dostrzegłam, że jest to zwykła młodzieżowa gazeta.
-Do czego mi to? – zapytałam, nie widząc jasnego celu w jakim dał mi on gazetę. – Przecież tu nic nie ma, oprócz samych plotek.
-Oj głupia. Otwórz stronę 33. a przekonasz się o co tak naprawdę chodzi. – posłusznie wyszukałam podaną liczbę i już po krótkiej chwili czytałam ogłoszenie.
„ Kanadyjski piosenkarz Justin Bieber oraz jego menadżer z przyjemnością ogłaszają nabór do grupy tanecznej, która będzie uczestniczyła w całorocznej trasie Believe Tour. Wraz z artystą, tancerze będą podróżować po całym świecie, dając z siebie wszystko na koncertach.  Casting odbędzie się 19 listopada 2012 roku o godzinie 17:00 w  starym studio tanecznym w Los Angeles. Spróbuj swoich sił, a może to właśnie ty zostaniesz tancerzem, tańczącym u boku Justina.” – To jest ogromna szansa Brooki. – spojrzałam na twarz Willdo i dostrzegłam w jego oczach chęć pomocy i nadzieję.
-To niemożliwe. – wypowiedziałam niemal szeptem.
-Jak to niemożliwe?
-Casting jest w Los Angeles, to tysiące kilometrów stąd. Nie mamy pieniędzy na taką podróż.
-To jest najmniejszy problem. Nie masz już wyjścia. Wszystko jest załatwione. – powiedział ze stoickim spokojem i na jego twarzy zagościł triumfalny uśmiech. Moje źrenice maksymalnie powiększyły się. Nie wierzyłam w to co właśnie powiedział mój własny brat.
-Ale jakim cudem?
-Nie mogę ci powiedzieć. Obiecałem twojemu tajemniczemu sponsorowi, że jego dane pozostaną tajne.
-Will, ale tak nie można. To nie są nasze pieniądze. Nigdzie nie jadę! – krzyknęłam i szybko podniosłam się z podłogi. – Nie chcę się upokorzyć. Na pewno na nabór przyjedzie mnóstwo uzdolnionych tancerzy, którym ja nawet do pięt nie dorastam. Nie dam rady! – odwróciłam się do niego plecami i przespacerowałam się kawałek.
-Nigdy nie mów nigdy. – spojrzałam prosto w oczy Blondynowi i niemal od razu podbiegłam do niego, aby wtulić się w jego tors. Kiedy wypowiedział to zdanie przypomnieli mi się moi rodzice, którzy muszą pracować tak ciężko, aby zapewnić nam jakiekolwiek życie. Kilka łez same wydostały się spod powiek i wsiąkły w koszulkę Williama.
-Zrobię to dla rodziców. Chce żeby byli  dumni. Chce pokazać, że jestem do czegoś zdolna. – chłopak ucałował czubek mojej głowy i mocno wtulił mnie w siebie.
-Oni już są z ciebie dumni. Ja również. Nie zapomnij o tym.
*
-Pamiętaj kochanie, żebyś zadzwoniła do nas gdy będziesz na miejscu. Dzwoń o każdej porze dnia i nocy. Nie ważne czy będziemy spali czy nie. Dzwoń kiedy będziesz potrzebowała. – mama jak zwykle przejęta zwykłym wyjazdem nerwowo poprawiała moją bluzę i kaptur. Jej dłonie wyjątkowo dzisiaj trzęsły się z nerwów. Prze kilka chwil miałam wrażenie, że ta zwykła i delikatna kobieta przejmuje się bardziej ode mnie. Ujęłam jej drżące dłonie i ucałowałam jedną z nich.
-Mamo, spokojnie. Obiecuję, że zadzwonię.
-Ale nie zapomnij też, żebyś uważała gdy będziesz chodziła po mieście, gdy będziesz przechodziła przez ulicę. – spojrzałam na mamę uspokajającym i za razem błagalnym spojrzeniem i uśmiechnęłam się subtelnie do niej. – Po prostu uważaj na siebie.
-Wrócę do was cała i zdrowa. – ucałowałam policzek rodzicielki i utuliłam ją z całej siły. Zbliżyłam się do taty i wyłącznie przytuliłam się do niego. Poczułam to wspaniałe rodzicielskie ciepło jego męskiego ciała, które dawał mi wyłącznie on i Will.
-Strzeż się tam, córciu. I wracaj do nas szybko. – zaraz po tacie przyszła pora na mojego starszego brata. William podobnie jak ojciec mocno przytulił mnie i tylko wyszeptał mi do ucha:
-Nigdy nie mów nigdy.
-Nigdy tego nie zrobię. – uwolniłam się z jego żelaznego  uścisku i ruszyłam w kierunku odprawy i kontroli biletowej. Za bramkami odwróciłam się w stronę mojej rodziny. Pomachałam im i posłałam pogodny uśmiech. Miał on na celu poprawę humoru mamy, uspokojenie taty i utrzymanie Willdo w przekonaniu, że dam z siebie wszystko. Po kilkudziesięciu krokach rodzina zniknęła mi z pola widzenia. Widziałam już tylko i wyłącznie kuloodporną szybę, a za nią wielką, blaszaną maszynę, którą miałam polecieć po swoje marzenia. Przy wejściu przywitała mnie średniego wzrostu kobieta w granatowym mundurze.
-Witam panią. Poproszę bilet i paszport. – uśmiechnęła się do mnie miło, a ja odpowiedziałam jej tym samym gestem. Podałam jej pożądane przez nią przedmioty, wcześniej wyciągając je z mojej torby podróżnej. Stewardessa spojrzała na paszport i bilet, po czym oddała wszystko w moje ręce, a na jej twarzy zagościł po raz kolejny uśmiech. – Życzę miłej i spokojnej podróży pani Brooks. Miejsce 24B. Rząd po prawej stornie samolotu.
-Dziękuję bardzo. – odebrałam z jej rąk moją własność i ruszyłam w głąb maszyny. Na większości miejscach siedzieli już pasażerowie. Każdego z nich mijałam z uśmiechem na twarzy. Dotarłam do swojego siedzenia i zajęłam miejsce. Spojrzałam na małą szybkę i uniosłam delikatnie kąciki ust ku górze. W dłoń chwyciłam srebrny łańcuszek, który dostałam od Willy’ego na  szesnaste urodziny. Pogładziłam kciukiem jego wierzchnią część i cicho odparłam:
-Nigdy nie mów nigdy.
*
Witam Was! :)
oto tutaj macie kolejny rozdział, naszego opowiadania o Harry'm i Brooki.:)
mam nadzieję, że Wam się spodoba. 
przepraszam za jakiekolwiek błędy lub niezrozumiałe zdania.:) x
*
postanowiłam wprowadzić coś podobnego jak robię na moim imaginowym blogu.
otóż następny rozdział pojawi się wtedy kiedy pod tym postem będzie min. 7 komentarzy.:)
wiem, że Was na to stać, a mi naprawdę zależy na Waszej opinii.
więc
7+ komentarzy = next chapter.:) 
nie gniewajcie się <3

sobota, 2 lutego 2013

Chapter 2.


~z perspektywy Harryego~

Uciążliwy ból głowy i niesprawność głosu, zdecydowanie nie szło na moją korzyść. Nieustający szum i pulsowanie w głowie były nie do zniesienia. Nie potrafiłem się skoncentrować. Stałem na scenie i wpatrywałem się w, jeszcze, puste siedzenia.. Wieczorem miał odbyć się koncert, a ja byłem w kompletnej rozsypce. Leki przeciwbólowe nie pomagały. Żaden lek nie działa dobrze na kaca. Czułem nieustające pragnienie, a moje gardło było wyschnięte przez co nasze próby nie miały oczekiwanego rezultatu.
-Spróbujemy jeszcze raz! Harry skoncentruj się do cholery jasnej! – głos Liama był zdecydowanie za głośny. Echo rozchodziło się po mojej głowie i uderzało o ścianki wyczerpanego mózgu. Co chwile mój narząd dostawał impuls informujący go o tym iż w pomieszczeniu jest za głośno. Nagły napad bólu głowy, który przeszywał mnie na wskroś i przez długi czas dawał o sobie znać był ciężki do zniesienia. – Chłopaki zaczynamy!  - kolejna dawka bólu skoncentrowana u źródła. Zacząłem żałować, że poszedłem na imprezę poprzedniego dnia. Jestem niepohamowany w spożywaniu alkoholu, więc i tym razem przesadziłem. Efektem była migrena i uczucie suchości w gardle. Można by było zapytać dlaczego młody chłopak jak ja  pije tak ogromną ilość alkoholu i ostro imprezuje. Sam nie jestem w stanie tego stwierdzić. Jest to jedyne wyjście, aby zapomnieć o samotnym sercu, które non-stop poszukuje tego ‘kogoś’ kogo mogłoby pokochać i obdarzyć bezgranicznym zaufaniem. Ludzie myślą, że jestem kobieciarzem. Uważają mnie za typ faceta ‘rozkochać-przelecieć-porzucić’. Nie znają oni prawdy o mnie. Jestem inny. Chciałbym poczuć przy sobie dziewczynę, która niespodziewanie obdarowywałaby mnie pocałunkami, uśmiechami i uściskami. To nie jest wcale wygórowane żądanie. Pragnę jedynie zaznać miłości. Chcę poczuć się potrzebny i kochany.
-Niall! Startujemy z ‘Nobody Compares’! – kolejny zbyt głośny okrzyk i znów ból w okolicy skroni i zatok. Sandy, John, Josh i Dan zaczęli grać pierwsze takty naszej piosenki. Po krótkiej chwili usłyszałem ciepły i melodyjny głos Nialla, który również przyprawił mnie o niemiłosiernie mocny ból.
You’re so pretty when you cry, when you cry
Wasn’t ready to hear you say goodbye
Now you’re tearing me apart, tearing me apart
You’re tearing me apart

Od razu po Blondynie zaczął śpiewać Zayn. Ból nasilał się, a ja czułem jakby ktoś wbijał mi szpilki do mózgu.

You’re so London your own style, your own style
And together we’re so good
So girl why are you tearing me apart, tearing me apart
You’re tearing me apart

Przyszedł czas na mnie. Nie byłem w stanie otworzyć ust, a co dopiero  wyśpiewać choćby jednego prostego słowa. Band grał dalej, a ja zamilkłem. Przymrużyłem oczy i na chwilę odleciałem. Głośne przekleństwa doszły do moich uszu. Nie przejmowałem się i dalej rękoma podpierałem się o statyw mikrofonu. W końcu poczułem silne uderzenie w ramię. Powoli odwróciłem głowę w lewą stronę. Dostrzegłem widocznie zdenerwowaną twarz Louisa. Uśmiechnąłem się najbardziej życzliwie jak tylko potrafiłem, próbując mu tym dać do zrozumienia, żeby jednak odczepił się ode mnie i dał w spokoju przezwyciężyć migrenę.
-Co się z tobą dzieje Styles?! – zamknąłem oczy i mocno ścisnąłem powieki. Tym razem był to cios poniżej pasa. Musiałem coś z tym zrobić. Nie wytrzymałbym tego dalszego hałasu.
-Proszę cię Louis. Nie tak głośno.
-Oczywiście! Schlał się wczoraj i kac go męczy! – jego słowa zabolały mnie. Pomimo, że było to prawdą co mówił. Nie znał on jednak prawdziwego powodu mojego nałogowego picia.
-Dajcie chłopakowi spokój. – nie stąd ni zowąd usłyszałem przytłumiony głos przyjaciela Nialla i Zayna.
-Justin? – zapytał z niedowierzaniem Horan. – Co ty robisz w Los Angeles?
-Od przyszłego tygodnia zaczynają się nabory moich tancerzy. Muszę być tam obecny, więc oto jestem. – Bieber uśmiechnął się i przywitał Irlandczyka ich tradycyjnym przywitaniem. Pomimo iż Brunet był w moim wieku i tak naprawdę niczym mi nie zawinił nie darzyłem go zbyt wielką sympatią. Akceptowałem go tylko i wyłącznie ze względu na moich przyjaciół. Zazwyczaj podczas ich rozmów trzymałem się na uboczu i byłem zajęty sobą. Podczas próby też tak było. Usiadłem na krawędzi sceny i schowałem twarz w dłonie. Mimowolnie słyszałem każde ich słowo. Stali niedaleko mnie. – Może wpadniecie na pierwszy casting do tego starego studia tańca? Doradzilibyście mi w kwestii tancerzy.
-Byłoby świetnie. – usłyszałem głos Liama, który był bardzo zaaferowany całą tą sytuacją. On bowiem ukrywał fakt, że  jest fanem Biebsa. Wiedziała o tym tylko nasza piątka.
-Kiedy jest pierwszy casting? – głos Zayna po raz pierwszy zadźwięczał w mojej głowie.
-Za cztery dni.
-O której godzinie mamy się stawić?
-Myślę, że około piątej po południu. Niall może poznasz jakąś tancerkę, która tanecznym krokiem wkradnie się do twojego serca. – zażartował i po chwili usłyszałem głośny śmiech Niallera.
-Dzięki za zaproszenie. Na pewno będziemy. Prawda chłopcy? -  Louis znowu odgrywał rolę pana kierownika i zadecydował za wszystkich.
-Prawda! – pomieszane głosy Liama, Nialla i Louisa rozniosły się echem po hali.
-Harry?
-Prawda, prawda. – zawtórowałem moim przyjaciołom. Nie chciałem wyjść na chamskiego i dodatkowo chciałem mieć święty spokój. Zgodziłem się wbrew swojej woli. Byłem prawie na sto procent pewny, że będzie to tylko i wyłącznie zmarnowany wieczór.
~*~
witam Was ponownie! :D
przepraszam, że nie dodałam tego rozdziału w piątek wieczorem, ale byłam na urodzinach koleżanki. :)
wybaczcie.;*
*
mam nadzieję, że Wam się podoba ten rozdział.:D
postaram się następny dodać jakoś w środku tygodnia.;)
*
proszę o Wasze komentarze. 
są one dla mnie bardzo ważne.
liczę się z Waszą opinią <3