piątek, 29 marca 2013

Chapter 10.


~z perspektywy Harryego~

Chodziłem nerwowo po naszym hotelowym pokoju. Justin wyjechał do Londynu w poszukiwaniu Marthy. Czekałem tak bardzo na moment kiedy usłyszę dźwięk telefonu oznajmujący nadchodzące połączenie od Justina. Była to jedyna rzecz, którą chciałem usłyszeć przez ostatnie kilka dni. Do nikogo się przez ten czas nie odzywałem. Chodziłem cały nabuzowany. Wszystko mnie drażniło. Jakby to powiedział Liam ‘ bez kija nie podchodź’. Poniekąd było to trafne sformułowanie. Gdy ktoś próbował ze mną normalnie porozmawiać ja bezpodstawnie naskakiwałem na niego. Jednak oni powinni mnie zrozumieć. W końcu wiedzą doskonale co to znaczy się zakochać. Tak, zakochać. Zakochałem się w obcej mi dziewczynie. Brzmi idiotycznie,
prawda? Serce nie sługa, bym odpowiedział.
Z każdą sekundą co raz bardziej bałem się, że to się uda. Miałem takie głupie przeczucie, że Justin da ciała, palnie jakąś głupotę i zniechęci ją do przyjazdu. Zabiłbym go wtedy. Własnymi, gołymi rękami. Moje życie wisiało na włosku, a Bieber jednym niewłaściwym ruchem lub słowem mógł go zepsuć.
Usłyszałem wreszcie tak wyczekiwany przeze mnie sygnał. Jak opętany rzuciłem się do telefonu leżącego na małym stoliczku do kawy. Podniosłem urządzenie i dostrzegłem napis ‘Justin’. Bez chwili wahania odebrałem.
-Jest w Los Angeles? – zapytałem szybko.
-Tak. Mnie też jest miło cię słyszeć. – zaśmiał się.
-Nie rób sobie jaj tylko mi odpowiedz na pytanie! – doprowadzał mnie do nerwów.
-Dobrze. Spokojnie. – powiedział. Słychać było, że jest bardzo zrelaksowany. – Tak. Jest w Los Angeles. – w mojej głowie zamigotało. Zacząłem szybko poruszać się po podłodze. Na twarzy pojawił się wielki uśmiech. Byłem szczęśliwy jak cholera. Sama informacja, że szczęśliwie dotarła na miejsce była dla mnie czymś niesamowitym.
-Kiedy mogę ją spotkać?
-Wpadnij dzisiaj wieczorem na próby moich tancerzy. Wtedy ją zobaczysz.
-Do zobaczenia.
-Trzymaj się. – połączenie urwało się. Byłem w ogromnym szoku. Nie potrafiłem zrozumieć, że dzieje się to naprawdę. Zacząłem skakać ze szczęścia. Czułem się wspaniale ze świadomością,  że już wkrótce ją spotkam, zamienię kilka zdań.
Pospiesznie popatrzyłem na zegarek. Dochodziła godzina szósta po południu. Ruszyłem szybko do mojej szafy i wybrałem czysty t-shirt w kolorze beżu. Na wierzch położyłem skórzaną, brązową kurtkę. Spojrzałem w lustro i zaczesałem swoje loki ręką. Włożyłem do ust gumę do żucia i opuściłem hotelowe zacisze. Wsiadłem w wypożyczone przez Paula auto. Pojechałem w miejsce w którym dobywały się próby. Zaczynałem się zastanawiać co jej powiem. Nie miałem pojęcia jak zachować się w takiej sytuacji. Nie codziennie miewam coś takiego. Zaczynałem się denerwować. Czułem jak żołądek kurczy się we mnie, co powodowało, że mój brzuch dawał mi mocno w kość.
~Nie denerwuj się tylko. Spokojnie. – powtarzałem sobie w głowie. Nie mogłem przecież wyjść na
zestresowanego przed nią. Miałem zamiar zrobić jak najlepsze wrażenie. Powoli wypuszczałem zaległe w płucach powietrze, po czym na jego miejsce wdychałem nowe i świeże. Z każdym metrem byłem bardziej zestresowany. Było ze mną gorzej niż z maturzystami. Miałem wrażenie jakbym podchodził do testu. Nigdy nie lubiłem tego uczucia. To pozostanie raczej niezmienne do końca mojego życia.
Zajechałem na parking przed nowoczesnym budynkiem. Zająłem jedno z miejsc parkingowych. Wysiadłem z wozu, po czym zamknąłem samochód pilotem. Popatrzyłem jeszcze na swoje odbicie w bocznej szybie i poprawiłem koszulkę. Chciałem wyglądać idealnie na pierwszym spotkaniu z nią. Ponownie zaczerpnąłem łapczywie powietrza w swoje płuca. W pełni wyluzowany, tak mi się przynajmniej zdawało, ruszyłem w stronę szklanych drzwi wejściowych. Wchodząc do środka na fotelu zobaczyłem siedzącego Scootera. Podszedłem do niego i powitałem uściśnięciem dłoni.
-Harry Styles tutaj? Coś nieprawdopodobnego. – zaśmiał się. – Co cię tu sprowadza?
-Przyszedłem spotkać się z Justinem.
-A nie przypadkiem z Marthą? – podniósł jedną brew do góry. Miał bardzo badawczy wyraz twarzy. Trochę mnie przerażał.
-Możliwe. – odpowiedziałem. – Wiesz może gdzie jest?
-Martha czy Justin?
-Oboje. – powiedziałem nie chcą odpowiadać na więcej zbędnych pytań. Już chciałem ją zobaczyć. Minęło sporo czasu od castingu. Stęskniłem się za widokiem jej twarzy.
-Musisz pójść tym korytarzem. Pierwsze drzwi to sala treningowa. Tam powinni być. – poklepał mnie po ramieniu i wrócił do czytania gazety. Rzuciłem ciche ‘dzięki’ i ruszyłem we wskazanym kierunku. Wyciągnąłem z kieszeni spodni swojego iPhona. Wbiłem hasło na odblokowanie klawiatury, po czym natychmiast wszedłem na kontakty. Znalazłem w spisie numer Justina. Wykręciłem go i przyłożyłem słuchawkę do ucha. Usłyszałem kilka sygnałów, ale on nie odbierał. Jego głos usłyszałem dopiero za szóstym sygnałem.
-Już jestem. – powiedziałem pospiesznie.
-Gdzie dokładnie?
-Przed salą treningową.
-Poczekaj pięć sekund, zaraz tam przyjdę.
-Czekam.  – Bieber rozłączył się. Oparłem się o ścianę i cierpliwie czekałem na przybycie Kanadyjczyka. Po chwili usłyszałem trzaśnięcie drzwi. Odwróciłem głowę w stronę, z której dochodził hałas. Moim oczom ukazał się jeden z najbardziej pożądanych ludzi showbiznesu.
-Jak leci? – zapytał z uśmiechem.
-Dobrze. A z resztą to nie ważne. Powiedz mi jak udało ci się ją tu sprowadzić?
-Pojechałem do Londynu. Odwiedziłem ją w jej szkole, podczas pozaplanowych zajęć.
-Co było dalej? – stanąłem naprzeciwko niego.
-Była zaskoczona moją obecnością. – stwierdził. – Zaproponowałem jej to od razu po tym jak wszedłem do sali.
-Chcesz mi powiedzieć, że ona od tak się zgodziła? Bez żadnych komplikacji? – zdumiało mnie to. Na jej miejscu musiałbym się zastanowić. Przeanalizować wszystkie szczegóły, za i przeciw.
-Tak. Od razu się zgodziła. – uśmiechnął się szerzej. Justin odsunął się trochę w prawą stronę. Dokładnie widziałem co dzieje się w pomieszczeniu. Wszyscy tancerze siedzieli na podłodze. Ona również. Śmiała się akurat. Wyglądała uroczo. Ten widok sprawiał mi ogromną radość. Czułem jak ciepło otacza moje ciepło. Uniosłem delikatnie kąciki ust do góry.
-O której kończą próbę? – zapytałem cały czas na nią spoglądając.
-Bardzo ci zależy, żeby z nią porozmawiać?
-Stary, nawet nie wiesz jak bardzo. – popatrzyłem na niego. On tylko pokiwał twierdząco głową.
-Scooter! Możesz na chwile tutaj pozwolić? – krzyknął, wołając swojego menadżera.
-W czym problem? – zapytał uśmiechnięty mężczyzna.
-Możesz pójść powiedzieć im, że na dzisiaj koniec.
-Ale oni niedawno zaczęli. – zakomunikował.
-To nic. Niech mają trochę luzu dzisiejszego wieczoru. – Brown posłuchał Biebera i ruszył w stronę wejścia. Oznajmił tancerzom, że mogą się zbierać. Słychać było iż są zadowoleni z tego faktu. – Jesteś ich wybawicielem Styles. – zaśmiał się.
-Tak to sobie tłumacz. -  z sali zaczęli wychodzić ludzie. W bardzo dobrych nastrojach kierowali się do szatni znajdującej się na końcu korytarza. Nigdzie jej nie widziałem. Zapewne przewinęła mi by się jej twarz przed oczami. Tak jednak nie było. Brooks wyszła na samym końcu, na plecach jakiegoś chłopaka. Po dokładniejszym przyjrzeniu się mu rozpoznałem w nim tego samego chłopaka z castingu, któremu wtedy tak źle życzyłem. Zacisnąłem mocno ręce w pięści i przyglądałem się tej dwójce. Poczułem ukłucie w sercu. To naprawdę wydawało mi się dziwne. Byłem zazdrosny o kogoś kogo praktycznie nie znam. Po chwili z rąk dziewczyny wypadła butelka z wodą. Zaczęła toczyć się w moim kierunku. Eastwood opuścił Marthę na podłogę, a by ta mogła zabrać swojego ‘ uciekiniera’. Brooks poczęła zmierzać za butelką. Była co raz bliżej mnie, a ja czułem się jakbym miał nogi z waty. Żołądek znów się ścisnął. Ponownie poczułem to uczucie jak przed testem. Martha schyliła się po swoją zgubę, a ja chcąc zachować się jak na dżentelmena przystało ukucnąłem z zamiarem podania jej butelki. Przez przypadek w tym samym czasie nasze dłonie skierowały się w kierunku plastiku. Nie uniknionym tego skutkiem była styczność naszych ciał ze sobą. Poczułem jak silny, przyjemny dreszcze przeszywa moje ciało. Uniosłem twarz ku górze i zobaczyłem jej zniewalające niebieskie tęczówki. Mogłem tonąć w nich całymi dniami i nocami. Ich magia wpędzał mnie w trans, z którego ona sama mogła mnie wybudzać. Patrzyliśmy sobie w oczy przez dłuższą chwilę. Tak po prostu, w ciszy. Nie zapadło nawet żadne słowo pomiędzy nami. Czas tak jakby zatrzymał się. Nie ważne było dla mnie, że świadkami tego są Bieber i Eastwood. Nic nie było ważne w tamtym momencie. Tylko ja, ona i nasze ciągle dotykające się dłonie. Niepewnie podniosłem kawałek plastiku i oddałem go jego właścicielce. Dziewczyna słodko uśmiechnęła się.
-Dziękuję. – odparła nieśmiało. Ruszyła powrotem w stronę szatni. Cały czas na nią spoglądałem. Ona co kilka sekund odwracała się w tył. Czułem się jak w niebie kiedy mogłem patrzeć w jej oczy. To było naprawdę coś niesamowitego. Będąc już obok wejścia odwróciła się do mnie i uraczyła mnie swoim pięknym uśmiechem. Zniknęła za drzwiami. Dalej stałem oszołomiony tym wszystkim. To była najpiękniejsza chwila mojego życia. Nie mogłem sobie darować, że już się skończyła.
-Oj stary. Jesteś zadurzony w niej i to poważnie. – stwierdził Justin kładąc mi rękę na ramieniu.
-Poważnie… - powtórzyłem cicho. Nie kontrolowałem tego co mówię.
-Słuchaj. Jutro robię imprezę w mojej posiadłości. Przyjdźcie z chłopakami. Ona też tam będzie. To będzie twoja okazja, żeby poznać ją bliżej. – przeniosłem tępe spojrzenie na chłopaka. Pokiwałem głową, na znak że się zgadzam. Chwilę później bez żadnego ostrzeżenia objąłem go swoim ramieniem. On jedynie poklepał mnie ręką po plecach.
-Dziękuję. – wyszeptałem.
-Nie masz za co dziękować.
~*~
Witam Was kochani po tak długiej nieobecności.
Przepraszam Was za to bardzo.
nawaliłam. po raz kolejny.
mam nadzieję, że nie będziecie się na mnie gniewać.:)
myślę, że takie coś już się nie powtórzy.:)
*
swoją drogą to ciekawi mnie Wasze zdanie na temat tego rozdziału.
piszcie swoje opinie poniżej.
7+ komentarzy = nowy rozdział.:) 

sobota, 16 marca 2013

Chapter 9.


~Oczami Marthy~

Z łagodnym uśmiechem na ustach wpatrywałam się w widoki za oknem. Lądowaliśmy. Widziałam jak samolot kołuje. Rozpogodzone niebo i słońce ułatwiały mi podziwianie świata oddzielonego grubą szybą ode mnie. W mieście aniołów lądowałam po raz drugi w życiu. Za każdym razem zachwycało mnie tak samo. Za pierwszym razem nie udało mi się za wiele zwiedzić. Los nie pozwolił mi na to abym w spokoju zobaczyła Los Angeles. Miałam wielką nadzieję, że tym razem jednak się uda i poznam to wspaniałe miasto od jego ‘serca’.
-Kenny? – odezwałam się.
-Tak? – odpowiedział mi postawny mulat.
-Długo tutaj mieszkasz?
-Odkąd pracuje dla Justina. – odpowiedział z uśmiechem. – Nie martw się. Na pewno zadomowisz się w naszym miasteczku.
-Miasteczku powiadasz? – zadrwiłam po czym wybuchłam śmiechem. – To ci się udało.
-A wracając do tematu. Jeśli poczujesz się samotna to jest taki osobnik, który z chęcią cię pocieszy. – na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmiech. Nie miałam zielonego pojęcia o kim mówi Hamilton.
-Proszę?
-Wkrótce sama się przekonasz. – widząc, że mężczyzna nie ma zamiaru wyjawić mi sekretu, po prostu się poddałam. Wzruszyłam ramionami i spojrzeniem ponownie powróciłam na szybę prywatnego samolotu Biebera.  Przez dłuższą chwile zastanawiałam się o co mogło chodzić Kennyemu. Byłam ciekawa jego słów. Nawet bardzo ciekawa.
*
Stanęliśmy przed średniej wielkości domem. Budynek utrzymany był w białym kolorze. Dość małe okna dodawały mu uroku. Stawał się na swój sposób cieplejszy, przyjemniejszy. Frontowe drzwi także były białe. Nie były one jednak zwykłe. Dookoła nich pięły się piękne różowe kwiaty. Dzięki temu  to miejsce wyróżniało się spośród innych, wydawało się być niezwykłe, wyjątkowe, magiczne. Uśmiechnęłam się promiennie gdy zbliżyłam się do wejścia i jedną dłonią przejechałam po czubkach kwiatów.
-Zapraszam. – usłyszałam nagle głos Justina. Spojrzałam w jego stronę. Dostrzegłam, że Kanadyjczyk gestem ręki zaprasza mnie do środka. Minęłam próg domu. Widząc jego wystrój oniemiałam i nie kontrolując swoich czynów cofnęłam się o krok w tył. Budynek miał dwa piętra plus parter. Na każde z nich prowadziły kręte schody. Ściany i sufit były pokryte tą samą farbą w kremowym odcieniu. Naprzeciw mnie stał rozciągający się całą długość ściany regał z książkami.  Na środku salonu umieszczony był dywan, dookoła którego stały dwie kanapy. Z sufitu zwisał wielki kryształowy żyrandol. Wydawał się być naprawdę duży z dołu. Aż bałam się zapytać ile on naprawdę mierzy.
Z szeroko rozwartą buzią ruszyłam w głąb domu. Zawędrowałam do kuchni, łazienek, a także do sypialni i ogromnej garderoby, w której już znajdowały się rozmaite kreacje. Wychodząc na taras natknęłam się na zwisającą z drzewa wielką drewnianą huśtawkę, a raczej fotel podwieszony na łańcuchu. Byłam pod ogromnym wrażeniem. Wszystkim zajął się Bieber. Urządził całe lokum bardzo nowocześnie, a za razem przyjemnie i nastrojowo. Efekt był niesamowity. Usiadłam na jednym z siedzeń i wpatrywałam się z zachwytem w dom. – Jak ci się podoba?  - odwróciłam wzrok i dostrzegłam, że na drugim fotelu zdążył zasiąść już Biebs. Uśmiechnęłam się szeroko. Nie mogłam ukryć mojego zachwytu.
-Jest nieziemski. – odparłam. – Dziękuję.
-Zostawię cię samą. Zadomawiaj się. Przed piątą wpadnie po ciebie Ryan.
-W jakim celu?
-Zabierze cię na próbę, skarbie. Nie ma obijania. – chłopak uśmiechnął się cwaniacko i zniknął za framugą wejścia tarasowego. Zaśmiałam się cicho i oparłam swoje plecy o wygodne oparcie fotela. Przymrużyłam na chwilę oczy i myślałam nad tym jak wielkie szczęście mnie spotkało.
*
Wkroczyłam na salę treningową. Widziałam te same twarze, które widziałam podczas castingu. Stali tam ci, którym się poszczęściło. Zaczęłam rozglądać się za jednym z chłopaków. Pośród grupki kilkunasto osobowej próbowałam wyszukać Iana. Musiałam porządnie wytężyć wzrok, żeby go znaleźć. Każdy był bardzo podobnie ubrany, więc było to nie lada wyzwanie.
-A kogóż to moje piękne oczy widzą? – usłyszałam głos za plecami, po czym od razu odwróciłam się. Na twarzy pojawił się uśmiech i już po chwili znalazłam się w objęciach Eastwooda. – Jednak cię przyjęli. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. – wypowiedział głosem tłumionym pośród moich włosów.
-Ja też się cieszę. – spojrzałam na jego twarz. Wpatrywałam się chwili w jego oczy, które kryły jakąś tajemnice.
-Ey gołąbeczki. – na raz oderwaliśmy wzrok od siebie nawzajem i spojrzeliśmy na środek parkietu. – Próba się zaczyna.
-Chodź, przedstawię cię. – powiedział. Ujął moją dłoń i ruszył przed siebie. Zapoznał mnie z resztą tanecznej ekipy i trenerem i już po chwili pokazywali mi co i jak mam tańczyć. Nie zajęło to długo, żebym i ja włączyła się w szybki układ. Nie był on zbytnio skomplikowany. Nowoczesne kroki taneczne były jego podstawą. Rytm piosenki łatwo wchodził do głowy, więc wszystko szło jak po maśle.
-Teraz spróbujcie cały układ bez żadnej przerwy – zarządził Jim, trener i choreograf w jednym. Mężczyzna usiadł za czymś w rodzaju stoliczka sędziowskiego. Włączył piosenkę ‘All Around The World’ w wykonaniu Jusa i Ludacrisa. Po chwili pierwszy rząd rozpoczął swój układ. Nam, tym z ‘tylców’, przyszło ta przyjemność odrobinę później. Jednak już po chwili wszyscy tańczyliśmy w rytm piosenki. W trakcie mini przedstawienia wszyscy się dużo śmiali i uśmiechali. Trafiło mi się zajęcie, które kocham i dodatkowo ze świetnymi ludźmi. Niczego nie brakowało w tej układance. Wszystko wydawało się być idealne. Piosenka dobiegła końca, a my usłyszeliśmy bardzo donośne oklaski połączone z echem. Odwróciliśmy nasze głowy w bok i dostrzegliśmy naszego pracodawcę. Podszedł do nas z pogodnym uśmiechem na ustach.
-Czym ja sobie zasłużyłem na takich wspaniałych tancerzy? – zapytał po chwili. Wywołało tu nas chichot. Brzmiało to naprawdę komicznie. Justin wypowiedział to z takim dziwnym akcentem, że trudno było się nie roześmiać. – Macie jeszcze coś mi do pokazania?
-Jeszcze mamy połowę układu do ‘As Long As You Love Me’ szefie. – powiedział Tom, jeden ze szczęśliwców w naszej grupie.
-Jaki tam szefie? – odparł nagle Jus. – Nazywam się Justin i tak macie się do mnie zwracać. Jasne?
-Oczywiście szefie. – opowiedzieliśmy wszyscy wspólnie,  a po całym pomieszczeniu rozniosły się nasze donośne śmiechy.
-No! Do roboty. – Bieber zajął miejsce obok Jim i przywitał się z nim ‘męskim powitaniem’. W naszych uszach ponownie zabrzmiała muzyka. Tym razem układ był nieco inny. Podczas tego utworu ja i Carl mieliśmy swoje solówki. Rozpoczął chłopak wolnymi i płynnymi ruchami swojego ciała. Później dołączyliśmy do niego, aż w końcu przyszła kolej na mnie. Tanecznym krokiem udawałam, że przedzieram się na środek parkietu. Muszę przyznać, że nie był to zbytnio dobrze wyćwiczony taniec. Każdy robił zazwyczaj śmieszne błędy w krokach. Mnie przyszło pomylić je z zupełnie innym układem, więc żeby jakoś uniknąć nie przyjemności i rozluźnić wszystko zaczęłam tańczyć energiczny ‘taniec brzucha’. Spojrzałam na twarz Biebsa i Jima, którzy cały czas wpatrywali się we mnie z uśmiechem rozmawiali o czymś. Dookoła mnie usłyszałam pogwizdywanie oraz śmiechy. Po chwili nie wytrzymałam i sama dostała napadu śmiechu.
-To było niesamowicie nieudane. – powiedział Justin przez śmiech. Atmosfera, która tam panowała była tak pozytywna, że wszystko kończyło się tak jak wtedy. Podobało mi się to, że nikt nie obwiniał się za nic i po prostu bawił się w najlepsze. Naszą zabawę przerwał dźwięk telefonu. JB szybko spojrzał na ekran swojego iPhona.
-Zaraz wracam. Macie kilka minut przerwy. – Kanadyjczyk opuścił pomieszczenie, a my rozsiedliśmy się w kółku. Drzwi prowadzące na korytarz były szklane, więc łatwo było dostrzec co działo się na zewnątrz. Przez pewien czas widziałam za nimi samego Justina. Widziałam, że z kimś rozmawia, ale nie miałam pojęcia z kim. Bieber cofnął się w tył, a moim oczom ukazała się postać wysokiego bruneta z loczkami. Kojarzyłam go skądś. Miałam wrażenie, ze gdzieś go wcześniej widziałam. Nie miałam jednak czasu zastanawiać się nad tym, bo do sali  wparował Scooter oznajmiający nam, że na dzisiaj mamy już wolne. Odrobinę zdziwieni, ale także w pewnym stopniu radośni zaczęliśmy się zbierać.
-Wstawaj piękna. – powiedział Ian wyciągając do mnie rękę.
-Nie mam siły iść.
-No chodź. Poniosę cię. – uśmiechnął się szeroko, a mi trudno było odmówić. Zabrałam tylko z ziemi butelkę z wodą i wskoczyłam na plecy mojego przyjaciela.  – Oj panno Brooks, coś się pani przytyło. – zadrwił gdy byliśmy już nieopodal szklanych drzwi.
-Bardzo śmieszne. – odpowiedziałam. Chłopak delikatnie popchnął nogą drzwi i szybko przedostał się na korytarz,
-Ale ja mówię poważnie. Wypadało by zrzucić zbędne kilogramy.
-Nie zamierzam niczego zrzucać. – zaśmiałam się i w tym samym momencie z rąk wypadła mi butelka. Poturlała się w tył. – Czekaj chwilę. Muszę to podnieść. – Eastwood odstawił mnie na ziemię i ruszyłam w ‘pogoni’ za plastikiem. Idąc po nią zobaczyłam, że Justin nadal rozmawia z tajemniczym Brunetem. Tym razem jednak oni zerkali na mnie. Schyliłam się po butelkę. Moja dłoń dotknęła ją w tym samym czasie kiedy dłoń nieznajomego. Pod wpływem jego dotyku po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Niepewnie uniosłam wzrok ku górze i zatonęłam w głębi zielonych tęczówek Loczka. W tamtym momencie rozpoznałam go. Wiedziałam już skąd go kojarzyłam. Przede mną stał, a właściwie klęczał sam Harry Styles. Chłopak podniósł kawałek tworzywa i bez słowa podał mi go do ręki.
-Dziękuję. – odparłam nieśmiało i zaczęłam kierować się korytarzem w kierunku szatni. Co jakiś czas odwracałam się jednak w tył. On nadal patrzył na mnie. Czułam na sobie jego przenikliwe i głębokie spojrzenie. Uśmiechnęłam się delikatnie i ostatni raz do niego, po czym wbiegłam do szatni, aby przygotować się do wyjścia.



~*~
no to mamy 9 rozdział.
jak to szybko leci.;o
niedawno przecież dodawałam prolog, a to już prawie połowa opowiadani.;o
jestem w szoku.
*
na swoje wytłumaczenie dodam, że chciałam udostępnić ten rozdział wczoraj, ale miałam problemy z internetem. dodaję więc dzisiaj. 
nie jestem z niego zadowolona, ale niech będzie że jest ok.:3
*
mam tylko nadzieję, że Wam się spodobał.
piszcie opnie w komentarzach.:)
7+ komentarzy = next chapter.:) 

sobota, 9 marca 2013

Chapter 8.


~z perspektywy Justina~

Presja to coś czego od zawsze nienawidziłem. Wszyscy z mojego otoczenia doskonale o tym wiedzieli. Mimo tego Harry i tak wywierał ją na mnie. Czułem się przytłoczony i bezsilny. Chłopak miał rację, że Martha to utalentowana tancerka. Słuszność miał też w kwestii dyskryminacji dziewczyny. Sędziowie niewątpliwie postąpili nie tak jak należało to zrobić. Z ich słów można by wnioskować, że są bezdusznymi krwiopijcami, którzy we wszystkim szukają tylko korzyści i sposób jakby zarobić. Irytowało mnie ich podejście do biedniejszych osób. Sam byłem kiedyś w takiej sytuacji. Nawet gorszej. To okropne uczucie, że jesteś tylko ciężarem na czyichś barkach, poczucie że coś w tobie jest przeszkodzą. Kiedy to moja mama pracowała całymi dniami, aby tylko zapewnić mi normalne życie ja obmyślałem plan, który mógłby pomóc kobiecie w jakichś sposób. Doskonale wiedziałem co czuła Martha. Dlatego za wszelką cenę chciałem jej pomóc. Jednak przy takich sytuacjach okazywało się, że artysta w tym wszystkim nie ma nic do powiedzenia. Byłem zależny od woli Scootera, na którego wpływało wiele innych czynników zabraniających mi jakichkolwiek działań w tej sprawie. Chciało mi się śmiać i jednocześnie płakać. Cała ta sytuacja była idiotyczna. Dlaczego nie miałem prawa wyrazić swojej opinii? To znaczy miałem prawo, lecz nikt nie brał go na poważnie. Co w końcu ma dogadania dzieciak z małej prowincji w Kanadzie?!
*
Nerwowo obracałem w dłoniach telefonem. Od castingu nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Mętlik to było mało powiedziane. W głowie trwała wielka rewolucja. Radzono mi, abym zajął się czymś pożytecznym. Nie byłem w stanie znaleźć sobie dostatecznie interesującego i relaksacyjnego zajęcia. Wszystko leciało mi z rąk. Dłonie miewały nagłe drgawki. To było nic w porównaniu do tego co czułem od środka. Byłem całkowicie rozdarty, załamany. Błahą sprawą, a jednak.
-Justin! – głos ochroniarza rozniósł się po korytarzu. Leniwie przeniosłem wzrok w stronę drzwi i po chwili dostrzegłem wchodzącego przez nie Kennyego. Trzymał on coś w dłoni. Kartkę papieru. Trudno było określić. Ciemnoskóry mężczyzna trząsł swoją dłonią co uniemożliwiało mi widoczność. – Spójrz co mam! – mówił zaaferowany.
-Co to jest? – odparłem beznamiętnie.
-List! Z Anglii. Przeczytaj szybko! – ponaglał. Przejąłem z jego rąk skrawek papieru i wlepiłem wzrok w tekst:

Drogi Justinie,
Nazywam się Charles. Jestem dyrektorem szkoły w której uczy się Martha Brooks – uczestniczka twojego castingu. Piszę do Ciebie z tego względu iż uważam, że popełniłeś ogromny błąd nie zatrudniając jej. Dziewczyna ma potencjał. Świetnie tańczy. Dokładnie pracuje nad każdym układem. Jest skrupulatna i punktualna. Jako dziecko miała ciężkie dzieciństwo. Dorastała w domu w którym często brakowało funduszy na wszelkie niezbędne rzeczy. Brakowało jej rodzinnego ciepła. Rodzice ciężko pracowali, aby zapewnić Marthcie i jej bratu dogodne warunki do normalnego funkcjonowania. Nie oszukujmy się. Nie było tak pięknie. Martha często musiała pomagać rodzicom. Nie było nawet mowy, aby pobierała ona jakiekolwiek lekcje tańca. Mimo wszystko nauczyła się. Od dziecka jest samoukiem. Wszystkie jej umiejętności może zawdzięczać jedynie kasetą z nagraniami. Jestem w stanie uwierzyć, że z jej upartością może daleko zajść i wiele osiągnąć. Uwierz mi chłopcze, że ona  uświetni Twoje koncerty. Ręczę za to. Dlatego apeluję, abyś jeszcze raz przemyślał swoją decyzję.
Z poważaniem,
Charles O’Donnel.

Czytałem uważnie każde słowo listu. Spojrzałem niepewnie na Hamiltona. Na jego twarzy widniał uśmiech.
-Co na to zarząd? – zapytałem.
-Ulegli.
-Jesteś pewien? – w moich żyłach krew nagle zaczęła pulsować. Poczułem ciepło przepływające przez moje ciało.
-Na sto procent. – uśmiech mężczyzny poszerzył się. Podniosłem się szybko z sofy i ruszyłem w stronę wyjścia.
-Na co my jeszcze czekamy Kenny? W drogę!
*
-Dziękuję panie Bieber, że pan pomyślnie rozpatrzył mój list i jednak zdecydowałeś się chłopcze dać jej jeszcze jedną szansę. – wolnym krokiem przemierzaliśmy korytarz opustoszałej, londyńskiej szkoły.
-Gdzie mógłbym znaleźć Marthę? – zapytałem.
-Zapewne trenuje. Bardzo przejęła się. Od powrotu ze Stanów trenuje trzy razy więcej. – poczułem wyrzuty sumienia. Dziewczyna męczyła się tylko dlatego, że komisja przekreśliła ją na samym starcie.
-Mógłby pan zaprowadzić mnie pod salę?
-Naturalnie. Proszę tędy. – starszy mężczyzna wskazał ruchem dłoni, abym kierował się prosto. – Tam są drzwi.
-Dziękuję. – odparłem i czym prędzej ruszyłem we wskazane miejsce. Spojrzałem na zegar wiszący na marmurowej ścianie. Wskazywał on 22:13. Przeniosłem wzrok na salę treningową. Światła były zapalone. Wychyliłem się dyskretnie i dostrzegłem dziewczynę majstrującą przy  odtwarzaczu. Nacisnęła przycisk i już po chwili z głośników wydobywała się melodia piosenki ‘Hall Of Fame’ . Dziewczyna podeszła do drążka i zaczęła wykonywać ćwiczenia rozciągające. Robiła to sprawnie i szybko. Miewała drobne potknięcia. Nie zważała na nie i dalej kontynuowała to co robiła. Kiedy zaczęła się druga zwrotka piosenki dziewczyna odeszła od drążka i wpatrzona w lustrzane odbicie wykonywała baletowy układ. Z mojej perspektywy wyglądało to niesamowicie. Pokazała ona przekazać dużo emocji swoim tańcem. Działało to nawet na mnie. Brooks potknęła się. Upadła na ziemię. Mocno uderzyła zaciśniętymi pięściami o wypolerowane, drewniane podłoże. Ponownie spojrzała w lustro. Wstała szybko z miejsca. Przygotowała się do pozycji wyjściowej i zaczęła wszystko od początku. Tym razem szło jej jeszcze lepiej. Jej ruchy były dynamiczne, pełne pasji. Wywarła na mnie ogromne wrażenie. Była bardzo zdeterminowana. Dyrektor się nie mylił.
Martha zakończyła swój układ. Opadła bezsilnie na ziemię i próbowała załapać oddech. Zgarnąłem do kieszeni butelkę z wodą, która akurat stała na stoliku niedaleko sali. Przekroczyłem próg pomieszczenia. Zacząłem klaskać. Byłem pełen podziwu dla niej. To co robiła było niesamowite. Zdezorientowana dziewczyna przeniosła na mnie wzrok i podniosła się do pozycji leżącej. W szoku przyglądała się mojej osobie.
-Wow. To było niesamowite. – zakończyłam swój aplauz kiedy stałem już bardzo blisko. Sięgnąłem po butelkę z wodą i podałem ją dziewczynie. Drżącymi dłońmi przejęła kawałek plastiku. – Mogę się dosiąść? – zapytałem, a ta tylko pokiwała twierdząco głową nie potrafiąc wydusić z siebie ani słowa. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się. – Świetnie tańczysz.
-Dzięki. – odparła.
-Słuchaj… może zabrzmi to banalnie, ale to nie miało tak wyjść. Okazało się, że na nic nie mam wpływu. Poza tym byłem pewny, że przyjmą cię. Z ich strony to był największy błąd i tylko podkopali dołek pode mną. Nie wyobrażam sobie tego wszystkiego bez twojego udziału.
-Przepraszam cię, ale nie rozumiem. Możesz mi wyjaśnić?
-Nastąpiła wielka pomyłka. Przyjechałem, aby ją naprawić.
-Co to oznacza? – zapytała niepewnie.
-Chciałabym, abyś została członkiem mojej grupy tanecznej. – dziewczyna zatkała z wrażenia usta dłonią.
-O mój Boże. – wyszeptała. – Mówisz poważnie?
-Śmiertelnie poważnie. Nie wyobrażam sobie innej opcji. – uśmiechnąłem się zachęcająco. – To jak będzie?
-Mam jeszcze jedno pytanie? – powiedziała całkowicie poważnie. Przeraziło mnie to.
-Oczywiście. – Martha spojrzała prosto w moje oczy. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Byłem zmieszany. Bałem się odmowy. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i wypuściła wolno powietrze przez nozdrza. Podniosła się. Stała przede mną i w dalszym ciągu patrzyła prosto na mnie.
-Mogę cię przytulić? – zapytała, a ogromny kamień, który zalegał na moim sercu od razu spadł. Szybko podniosłem się z podłogi i zanim ona zdążyła wykonać jakikolwiek ruch ja mocno wtuliłem się w jej ciało. Byłem z siebie dumny. Od kilkunastu dni po raz pierwszy poczułem szczęście i radość. Mogłem nareszcie odetchnąć z ulgą. Martha położyła dłonie na moich plecach i wyszeptała cichutko ‘dziękuję’.
-To ja ci dziękuję. – jeszcze bardziej zacieśniłem uścisk. Po chwili jednak odsunąłem ją od siebie. – Witam w zespole.
~*~
Witam Was! :)
stęskniłam się za Wami, wiecie? 
przepraszam, że od tygodnia nic nie dodawałam, ale miałam masę nauki.
naprawdę. 
w tym tygodniu wyjątkowo codziennie miałam jakiś sprawdzian lub kartkówkę.;/
*
no, ale cóż. mam nadzieję, ze rozdział Wam się spodobał chociaż trochę.
pisałam go o 4 rano, więc mogą wystąpić błędy językowe. przepraszam.;*
*
piszcie swoje opinie w komentarzach.:)
7+ komentarzy = nowy rozdział.:)

piątek, 1 marca 2013

Chapter 7.


~z perspektywy Marthy~

Wszystkie wydarzenia, wszystkie emocje skumulowały się. Minęłam próg sali przylotów i uniosłam głowę do góry. Wśród tłumu czekających na swoich bliskich wypatrzyłam Willa. Jego twarz nie oddawała żadnych emocji. Była bezwyrazowa, ponura. Wzrok mojego brata błądził pomiędzy jednym, a drugim stoiskiem z napojami i przekąskami. Zawiodłam go. Moją mamę, mojego tatę, ale przede wszystkim siebie. Szanse były nikłe, jednak myślałam że stać mnie na znacznie więcej. Wraz z opuszczeniem samolotu powróciłam do szarej rzeczywistości, monotonii. William spojrzał w moją stronę. Na twarzy Bruneta można było dostrzec delikatny uśmiech. Wiedziałam, że to wymuszony gest. Miałam takie przeczucie, a nawet pewność, że to był maskujący blef. Wolno zmierzałam w jego stronę. Bałam się konfrontacji i tych wszystkich wyrzutów. Zaprzepaściłam szanse, ludzie mają prawo narzekać na mnie i obrażać moją osobę. Willdo przepchał się przez tłum ludzi, a ja z każdym krokiem będąc bliżej brata miałam większą ochotę płakać. Poczułam, że moje oczy się szklą. Nagły napływ łez spowodował, że nie mogłam ich dłużej tamować. Będąc dosłownie dwa kroki od Willa po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Chłopak rozłożył ramiona. Pozwolił wtulić się w jego tors. Poczułam się bezpiecznie, beztrosko. Czułam bijące od niego ciepło. Will otulił mnie swoimi ramionami i ucałował czubek mojej głowy.
-Przepraszam. – tylko tyle zdołałam  powiedzieć, a właściwie wyszeptać. Brunet odsunął się na krok ode mnie, lecz w dalszym ciągu trzymał moje ramiona.
-Martha, nie płacz. – otarł spływającą pojedynczą łzę. – Nie warto. Nie poznali się na tobie, na twoim talencie. Ich strata. – mój brat ponownie przytulił mnie do siebie tym razem zdecydowanie mocniej. – No już. Panno Brooks głowa do góry. Chce zobaczyć ten piękny uśmiech. – spojrzałam w oczy Williama. Pomimo, że obraz był rozmazany ja w dalszym ciągu mogłam dostrzec jego delikatne rysy twarzy. Pod wpływem jego słów ogarnęło mnie ciepło. Kąciki moich ust mimowolnie powędrowały do góry. Will zabrał moją walizkę i ujął moją dłoń. Zaczął prowadzić do samochodu. – Wracajmy, rodzice czekają.
*
Woda wypełniająca większą część wanny swobodnie zakrywała moje ciało. Dała ukojenie moim zszarganym nerwom. Wytchnienie od wszystkiego. Siedziałam wpatrując się w kafelki ścienne. Od czasu do czasu podnosiłam dłoń do góry i obserwowałam jak krople cieczy wracają do swojego epicentrum. Można by powiedzieć, że w pewnym sensie relaksowało mnie to. Nie myślałam wtedy o tym co wydarzyło się kilka dni temu. Rozpamiętywanie jest najgorszym czym Bóg nas obdarzył. Wolałabym dać sobie spokój i zapomnieć. To było niemożliwe. Przynajmniej mi się tak wydawało. Musiałam otwarcie przyznać przed sobą, że jestem słaba. Za mało treningów, za mało wysiłku. To dało się we znaki 19. listopada. Zawaliłam najważniejszą dla mnie sprawę, a teraz było mi szkoda. Nabrałam chęci do jeszcze cięższych ćwiczeń. Chciałam zacząć walczyć z moją słabością, jaką było rozpamiętywanie. Z moich przemyśleń wypędził mnie delikatny odgłos. To deszcz zaczął padać i uderzał o szybę z całą swoją siłą. Spojrzałam przed siebie. Wpatrywałem się w okno jak zaczarowana. Lubiłam deszcze. Każdy Londyńczyk powie, że go lubi. To normalne w naszym mieście. Zawsze uchodziło ono za pochmurne i najbardziej nieprzewidywalne pod względem pogody. Każdy mieszkaniec, jak i turysta miał przy sobie swój parasol czy pelerynę. Ja nie miałam tego w zwyczaju, więc nie raz gdy drobne krople zaczęły zlatywać z nieba ja wracałam do domu bez suchej nitki na sobie.
Sięgnęłam po puszysty ręcznik leżący na blacie obok umywalki.  Osuszyłam swoje ciało i opuściłam wannę. Stanęłam na zimnych kaflach, moje ciało momentalnie przeszedł dreszcz. Założyłam na siebie mój liliowy szlafrok, aby zapowiedz dalszym dreszczom.  Podeszłam do okna. Spojrzałam na Londyn zza szyby sponiewieranej mokrymi plamami. Zawsze kiedy musiałam pomyśleć przychodziłam właśnie do łazienki i patrzyłam na London Bridge. To był największy urok mieszkania w Londynie. Mogłam patrzyć się na tętniące życiem miasto zaledwie zza szyby w skromnym domu. To właśnie tam spędzałam najwięcej czasu. Nie był to czas zmarnowany. Był najlepszy i niepowtarzalny.
*
-Mamo? – wychodząc z mojego pokoju zaczęłam rozglądać się po domu w poszukiwaniu moich bliskich. Szukając mamy zajrzałam do kuchni. To tam zazwyczaj krzątała się ta wątła kobieta. – Tato? – Następnym moim przystankiem był mały warsztacik ojca. – Will? – za każdym razem odpowiadała mi cisza. – Jest ktoś w domu? – krzyknęłam na cały głos. Ponownie nic nie usłyszałam. Wszyscy gdzieś nagle zniknęli, a ja miałam poczucie, że muszę komuś pomóc w jego codziennych czynnościach. Nie było mi to widocznie dane tego dnia. Maszerując po opustoszonym domu znalazłam małą karteczkę zaadresowaną do mnie. Leżała na stoliczku zaraz przy wyjściu z domu. Podniosłam ją do góry i zaczęłam czytać ciąg wyrazów.
‘Kochanie, wyszłam do pani Ceaton. Tata pojechał po materiały do hurtowni, a William miał do załatwienia ważną sprawę. Będziemy niedługo. Nie martw się o nas. Mama.’
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę salonu. Sięgnęłam po pilota, aby po chwili włączyć telewizor. Zadziwiającym faktem był fakt, że ostatnio oglądanym kanałem była stacja muzyczna. Mój tata zwykle nie lubił  oglądać tego typu rzeczy. Preferował mecze i wiadomości. Odłożyłam pilota z powrotem na stoliku. Usiadłam na kanapie i wsłuchiwałam się melodiom docierającym z odbiornika. W prawym górnym rogu pojawiła się zapowiedź następnego programu. Po audycji, która leciała w tamtym momencie mieli wyemitować wywiad na żywo z Los Angeles. Z myślą, że brak zajęcia i deszcz paraliżują mnie i zmuszają do siedzenia w domu postanowiłam obejrzeć go.
W przeciągu niecałych pięciu minut na białym tle pojawił się prezenter, zapraszający widzów na wywiad-niespodziankę.
-Witamy wszystkich widzów przed telewizorami. Jestem Kim Carter i poprowadzę dzisiaj dla was program. Wiemy, że sensacją dla was jest iż sławny boyband One Direction zawitał w Los Angeles aby w najbliższych kilku dniach dać serie koncertów na arenie Staples Center. Postanowiliśmy to wykorzystać i przeprowadzić wywiad z nimi. – powiedziała kobieta o długich, kręconych włosach. – Witamy was w Los Angeles. Miło mi was tu gościć dzisiaj.
-To nam jest miło, że możemy porozmawiać z tobą. – kamera skierowała się na chłopaka w bardzo krótkich włosach i już po chwili na ekranie pojawił się purpurowy pasek z napisem ‘Liam’. Kobieta zaśmiała się na te słowa i kontynuowała wywiad. Podczas niego Kim pytała głównie o ich trasę koncertową, ich następną płytę i historie miłosne, których nikt dotąd  nie słyszał. Patrzyłam na każdego po kolei. Wydawali się być miłymi, dobrze ułożonymi chłopakami. Przez kilka minut zdążyłam nauczyć się imion każdego z nich. Najbardziej rozpoznawalny był chyba Blondyn. Jego śmiech był tak zaraźliwy i tak bardzo znajomy, że nie dało się nie uśmiechnąć. Dodatkowo irlandzki akcent też dawał o sobie znać praktycznie w każdym wypowiedzianym przez niego słowie. Koło Nialla siedział Harry. Chłopak o brązowych lokach i jeżeli dobrze mi się zdawało, o zielonych oczach. Podczas wywiadu był ponury. Prawie w ogóle się nie odzywał i był stale zapatrzony w jakiś punkt. Zaintrygował mnie. Wyglądał uroczo kiedy cały czas skupiał się na czymś. Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech.
-Panie Styles. – Carter zwróciła się do chłopaka, który automatycznie odwrócił głowę w jej stronę. – Coś taki zamyślony? Wyglądasz na przygnębionego. Czy coś nie gra?
-Ma złamane serce. – wtrącił Louis.
-To fatalnie. Jak do tego doszło? – dziennikarka była bardzo dociekliwa. Gdybym była na miejscu Harryego nie odpowiedziałabym na to pytanie. To jego prywatna sprawa, która na pewno mocno uciska jego serce. Nawet ludzie showbiznesu mają swoje życie prywatne. Oni są tylko ludźmi.
-Zakochał się w nieodpowiedniej dziewczynie. – irlandzki akcent znów zadźwięczał w moich uszach. Kim jedynie pokręciła głową i uważnie spoglądała na Stylesa, który sprawiał wrażenie jakby zaraz miał się rozpłakać.
-Dajcie mu spokój. – tym razem głos zabrał Zayn. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie jakby Loczek był jego najlepszym przyjacielem, dlatego go broni przed dziennikarskimi piraniami. – To jego sprawa. – Harry posłał mu pełne podzięki spojrzenie. Już na pewno wiedziałam, że to był nie wygodny dla chłopaka temat. Kobieta ponownie wzruszyła ramionami i powróciła do wywiadu. Jej obojętność względem tego była karygodna. Pokazała tym, że szuka tylko sensacji. Nienawidziłam czegoś takiego. Nigdy nie chciałam być sławna ze względu na brukowce i tabloidy, które non-stop wygadują brednie na temat zwykłych ludzi, którym zwyczajnie w świecie poszczęściło się w życiu. Nie to co poniektórym. Na samo wspomnienie czułam nieprzyjemny dreszcz. Oczy same szkliły się. Będąc sama w domu dałam upust łzą, które tak bardzo przypomniały mi te bolesne wspomnienia, które na pewną spędzą sen z moich powiek przez następne kilkanaście tygodni…
~*~
Witam was ponownie. :))
przepraszam, że tak długo nie dodawałam nic, ale najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu.
nawał nauki w tym tygodniu to spowodował.:(
*
co do rozdziału to wyszedł moim zdaniem taki nie za fajny.
miałam wiele pomysłów, ale nie wiedziałam jak to rozegrać.
dlatego jest taki, anie inny.;/
przepraszam za wszelkie błędy.
*
piszcie swoją opinię poniżej.
7+ komentarzy = następny rozdział.
*
a tak w ogóle to dnia dzisiejszego jeden z głównych bohaterów obchodzi urodziny.:)
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO JUSTIN! :) x